Kiedy jeden z członków zespołu umiera, często bywa tak, że
pozostali muzycy znajdują dla niego zastępstwo, a nieświadomy
słuchacz takiej zmiany w składzie nawet nie zarejestruje. W
przypadku Queen taki zabieg nie przeszedł. Freddie Mercury,
ekscentryczny wokalista tej kapeli, głos swój miał tak potężny,
a charyzmę tak „kosmiczną”, że jego osoba – dosłownie –
rzucała cień na resztę grupy. Przedwczesne odejście tego artysty
zatrzymało karierę formacji, która mogła jeszcze sporo namieszać
na scenie. Przed wami kilka mało znanych faktów na temat tego
brytyjskiego giganta.
Jednym z kilku
charakterystycznych elementów scenicznych akrobacji Mercury’ego
było machanie mikrofonem zatkniętym na statywie. Ten ostatni pozbawiony był podstawy. A przecież najważniejszą cechą statywu jest właśnie możliwość postawienia go. Ten
należący do Freddiego również miał takie zastosowanie, jednak
podczas jednego z wczesnych koncertów Queen wziął i się złamał,
więc przez resztę show wokalista musiał trzymać pręt przed
sobą. Niedługo potem zdał sobie sprawę, że
taki wybrakowany
„rekwizyt” może być całkiem fajnym scenicznym gadżetem.
Od tego czasu
metalowa rurka z mikrofonem była dla Queen jednym z nieodłącznych
koncertowych elementów. Na uszkodzonym statywie Freddie często np.
„wygrywał solówki”, niczym na powietrznej gitarze.
Charakterystyczna
czerwona gitara gitarzysty Queen nazywana jest przez niego samego
Kominkiem albo Starszą Panią. Instrument ten jest jedyny w swoim rodzaju,
bo został on w całości wykonany przez Maya oraz jego tatę,
jeszcze w latach 60. Jednym z elementów wykorzystanych w konstrukcji
był fragment mahoniowej obudowy czyjegoś leciwego, zdezelowanego
kominka, który obaj panowie znaleźli na ulicy.
Kominek ten miał
200 lat, a sam May twierdzi, że do dziś na jego gitarze znajdują
się otwory po
kołatkach!
May rzadko kiedy
sięgał po repliki swojego ukochanego instrumentu. Robił to głównie
wtedy, gdy bał się o to, że jego własna gitara się uszkodzi. I
tak na przykład Brian gra na kopii Kominka podczas kręcenia
teledysku do „Spread Your Wings”. Klip ten rejestrowany był w
ogródku Rogera Taylora – perkusisty Queen. Była zima, i to
cholernie mroźna, a May obawiał się, że bardzo niskie temperatury
panujące na zewnątrz mogą źle wpłynąć na jego gitarę.
Warto dodać, że w
tym samym ogródku za jednym zamachem nakręcono też teledysk do „We
Will Rock You”!
„Freddie!
Potrzebujecie numeru, do którego nawet koty będą mogły tańczyć!”
- powiedział Mercury’emu jego dobry przyjaciel Michael
Jackson. W ten sposób popowy gwiazdor usiłował nakłonić
frontmana Queen do wypuszczenia na rynek singla z jakimś mocnym
numerem, który promowałby zbliżający się wielkimi krokami album.
Kiedy więc przy następnym spotkaniu muzycy pochwalili się swoim
nowym kawałkiem pt. „Another One Bites The Dust”, Mercury
zauważył, że Jackson jest wyraźnie ukontentowany i rusza głową
w takt utworu.
„To jest to! To ma moc! Wydajcie to, a gwarantuję
wam, że kawałek ten podbije listy przebojów!”. Muzycy zaufali
kumplowi i nie zawiedli się – utwór „Another One Bites The
Dust” przez trzy tygodnie nie chciał spaść z pierwszego miejsca
US Billboard 100.
Równie długo (o
ile nie dłużej) na listach przebojów w 1979 roku królował wielki
przebój pt. „A Crazy Little Thing Called Love”. Mercury napisał
ten numer jako formę hołdu dla Elvisa Presleya, który to zmarł
dwa lata wcześniej. W 2004 roku Roger Taylor, podczas radiowego
wywiadu, odsłonił przed słuchaczami pewną zakulisową ciekawostkę
związaną z tą kompozycją. Okazuje się, że Mercury napisał ten numer podczas 10-minutowej, relaksującej kąpieli w hotelowej wannie.
Zespół mieszkał wówczas w Monachium, gdzie muzycy pracowali nad
nowym albumem. Chwilę po wyjściu z kąpieli Freddie poszedł z
zapisanym na kartce utworem do studia i przedstawił go reszcie
zespołu.
Kompozycja została nagrana w 30 minut.
W słynnym numerze
pt. „Bicycle Race” Mercury śpiewa o tym, że nie lubi
„Gwiezdnych Wojen”, ale za to chce intensywnie jeździć na swoim
rowerze. Okazuje się, że lider Queen nie przepadał za kolarstwem i
prawdopodobnie nawet nie miał w domu roweru. Zamiast tego wolał być
wożony swoim rolls-royce'em. Muzyk był natomiast wielkim fanem
„Gwiezdnych Wojen”!
Podczas koncertów granych przez Queen na
przełomie 1979 i 1980 roku, jednym z punktów programu było
pojawienie się na scenie samego Dartha Vadera, który to brał wokalistę na
barana. Ciekawym smaczkiem jest tu fakt, że muzyk miał na
sobie koszulkę z napisem „Flash”. W 1980 roku do kin wchodziła
produkcja „Flash Gordon”, do której Queen nagrał muzykę.
Żeby
było jeszcze ciekawiej, film ten był oparty na serialu zrealizowanym
w połowie lat 30., który to posłużył George’owi Lucasowi za
inspirację do nakręcenia „Gwiezdnych Wojen”! Niestety Lucas, w
przeciwieństwie do fanów zespołu, nie docenił scenicznego
„mrugnięcia okiem” do miłośników gwiezdnej sagi i
zagroził
grupie pozwem sądowym, jeśli ta miałaby zamiar kontynuować
występy u boku Dartha Vadera. Muzycy musieli więc usunąć ze
swoich koncertów tę niezapowiedzianą „wizytę” mrocznego
lorda.
Późniejszy
wokalista Queen miał ogromny talent do gry na klawiszach. Uczył się
gry na fortepianie, a w swoim pierwszym zespole – The Hectics – wymiatał właśnie na tym instrumencie. Warto dodać, że kapela ta została
założona w czasach gdy Freddie (wówczas jeszcze Farrokh Bulsara)
uczęszczał do anglojęzycznej szkoły w indyjskim mieście
Panchgani.
W późniejszych
latach muzyk starał się unikać zasiadania przed fortepianem, bo
bał się popełnienia jakiegoś błędu i nigdy nie czuł się zbyt
komfortowo podczas występów, które wymagały od niego gry na tym
instrumencie. Podobno też Mercury należał do tych hiperaktywnych
osób, dla których wysiedzenie dłuższego czasu w jednej pozycji
było prawdziwą torturą.
W filmie „Bohemian
Rhapsody” pojawia się fragment, w którym wejściu artystów na
scenę towarzyszy reakcja jednego z nagłośnieniowców tego
wielkiego, charytatywnego przedsięwzięcia. Mężczyzna „podstępem”
podkręca głośniki, aby muzyka grana przez Queen był wyraźnie
głośniejsza niż występy innych grup. Motyw ten spokojnie można
by było uznać za ekranową fikcję, mającą dodać nieco
pieprzności i tak już fenomenalnemu aktorskiemu odtworzeniu całego
koncertu. Tymczasem okazuje się, że
wydarzenie takie rzeczywiście
miało miejsce. Jeden z techników pracujących przy Live Aid był
wielkim fanem Queen i dyskretnie usunął "blokady" nałożone na
suwaki, aby podarować nieco więcej decybeli swoim idolom…
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą