Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Piekielne autentyki VIII

76 869  
279   29  
Tylko dla lubiących czytać historie z życia wzięte.

Jak wspominałem, zdarzyło mi się pracować jako konduktor.
Ponieważ były to kuszetki i wagony sypialne, a więc nieco droższa opcja, piekielnych ludzi nie spotykało się za często, jeździli głównie emeryci, rodziny z dziećmi albo "byznesmeni", ogólnie element niekonfliktowy (nie licząc emerytów, rodzin z dziećmi czy "byznesmenów". :P
Ale raz jeden się zdarzyło.

Katowice. Jadę jako ostatni wagon w składzie, więc na peronie widzę z daleka kto zmierza do mnie. Idą. Trzech. Rozmiarów takich, że zacząłem się zastanawiać jakim cudem zmieszczą się w drzwiach, bo że zmieszczą się na łóżkach, to nawet się nie łudziłem.
Woń wódeczki (co to nigdy nikomu jeszcze nie zaszkodziła, jak mawia Andrzej Grabowski) wyprzedza ich co najmniej o 20 metrów. Gwara konkretna, chłopcy odkarmieni, chluba i duma swych matek, ale szybko udaje się dojść do porozumienia: okazuje się, że panowie lat 30, ale studiować postanowili dokładnie i z namaszczeniem, jako i ja, więc wciąż status studenta przysługuje. Wiadomo, student ze studentem zawsze się dogada. ;)

Niestety, panowie zrobieni konkretnie, przepisu o niewpuszczaniu takowych brak, a i w plecakach u chłopaków coś pobrzękuje. Szybko zostałem szefuniem, kierownikiem i kolegą. Nie powiem, wzbudzili moją sympatię, natomiast mieli dziwną tendencję do niedogadywania się z resztą pasażerów. Otóż rodziny z dziećmi, starsze panie i "byznesmeny" jakoś nie do końca podzielali entuzjazm dwumetrowych, wytatuowanych, łysych Ślązaków w temacie integracji. O 3 w nocy. Zupełnie nie rozumiem...
Po kolejnej skardze, chcąc nie chcąc, musiałem się wybrać na wycieczkę na początek składu, do kierownika pociągu i zgłosić problem. Kierownikiem zwykle jest były konduktor, zawsze biorący stronę pracowników, więc bez większych ceregieli obiecał SOKi-stów na następnej stacji.

Muszę się Wam przyznać, chociaż oczywiście generalizuję, że jak szanuję policję, wojsko, strażaków, a ratownikom medycznym najchętniej całowałbym rękę przy spotkaniu, tak straży miejskiej i SOK-istów nie znoszę. Po prostu nigdy nie widziałem skutecznej i pożytecznej pracy w wykonaniu tych ludzi.

No i niestety, nie pomyliłem się. Ładuje mi się na wagon dwójka SOK-istów. Dziewczyna z blond warkoczem i chłopaczek, na oko lat 25 i wagi około 60 kilogramów, licząc z mundurem i czapką. Na twarzach miny pt. "przegraliśmy życie". Miałem lekkie obiekcje, czy uda im się nakłonić moją Świętą Trójcę do opuszczenia pociągu, ale nie zdążyłem ich zweryfikować, bo po wskazaniu palcem klientów, wspomniana dwójka interwencyjna przypomniała sobie w trybie natychmiastowym, że muszą coś pilnie zrobić na peronie (może żelazka z prądu nie odpięli), po czym wyparowali i nigdy więcej nie wrócili.

Sytuacja patowa, bez zmian, z tym że na następnej stacji kierownik pociągu obiecał dostarczyć policję. Wysiadam z wagonu, bo mam przyjąć czterech pasażerów, więc czekam na peronie. I nagle widzę koszmar. Idzie do mnie 4 łysych kolesi, każdy wielkości małego samochodu, glany, bojówki, z mojej perspektywy dramat, jeszcze brakowało tej czwórki do moich Ślązaków, naprawdę. Przekląłem moment, w którym zdecydowałem się na pracę na kolei, uznałem, że gorzej już nie będzie no i staję z miną jamnika na paradzie w Krakowie przed nadchodzącymi. Pierwszy z idących, typ taki, że na jego widok przeszlibyście na drugą stronę ulicy, co nie zdałoby się na wiele, bo przy jego szerokości, na drugiej stronie ulicy też by był, podchodzi i mówi:
- Aspirant Lucyfer Piekielny. My po tą trójkę, co burdel robią...

Chłopcy z Katowic uratowali nieco publiczną opinię o studentach i wykazali się zdrowym rozsądkiem. Wyszli (wypadli w podskokach, będąc szczerym) z wagonu po 15 sekundach, bez słowa skargi.
Po wszystkim szef gliniarzy zagaduje, że wyglądałem trochę kiepsko jak ich przyjmowałem na tym peronie. Odpowiadam, że wziąłem ich za innych, że pomyłka, bo oni w cywilu i w ogóle. Na co jeden z nich wybucha śmiechem:
- Bo jeszcze takiej kamizelki nie wymyślili, coby na Grzesia weszła!

Istotnie, Grzesiu w kwestii wymiarów grał w lidze z orkami w ciąży i młodymi waleniami. Do wagonu gość nie wsiadał, korytarz dlań za wąski, okna by powybijał przy obrocie, po co to komu. Żarcik musiał być oklepany, Grześ się nie odezwał, wyraźnie znudzony, ale jeden z przechodzących koło mnie policjantów rzecze:
- Wymyślili, wymyślili. Nazywają to czołgiem, Grześ to na siebie zakłada, tylko głowa i nogi mu wystają, ale narzeka, że rąk nie ma jak wystawić i cukierków wpier***ać nie może...

Jeśli śmiech można wyrażać w odległościach, to śmiałem się 200 km.

by PiotrusPan

* * * * *



O Darwinie będzie to piosenka...
Czyli o ludziach pechowych do bólu będę pisał dzisiaj ciąg dalszy.
Życie bywa... gówniane. Niekiedy dosłownie.
Rodacy nasi mają tendencję do oszczędzania. Każdy grosz się liczy. I nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby akcję prowadzili poprzez ograniczenie ilości browarów wytrąbionych do każdego meczu. Ale to akurat nie wchodzi w grę.
Za to próby oszczędzania na fachowcach to punkt honoru! Bądź bohaterem we własnym domu! A nawet we własnym szambie...

Trzech panów, oczywiście po alkoholu, postanowiło oczyścić wzmiankowany wyżej zbiornik, bo groził złotym (no, może brunatnym) deszczem przy każdym spuszczeniu wody. Jako, że szambo było starego typu i cholernie wielkie, trzeba było odsunąć najpierw betonową pokrywę. Szparko wzięli się do pracy. Dwóch ciągnęło, trzeci pchał.
W pewnej chwili, ciągacze doznali przypływu mocy i pociągnęli jak rasowi strongmeni. Pokrywa z gwizdem poleciała w ich stronę, zaś jej pchacz z krótkim wrzaskiem zniknął w woniejącej czeluści.
A szambo wielkie...

Dalejże więc go ratować! Jeden pobiegł szukać czegoś, co można by wrzucić do bagna i wyciągnąć kolegę, drugi zaś, właściciel, niewiele myśląc, wskoczył do dołu, trzymając się rękoma krawędzi.
Krawędź zalana, toteż śliska. Zniknął więc pod taflą wydalin, śladem kolegi...
W tym czasie nadbiegł drugi ratownik, niosąc jakiś drąg. Położył się na brzegu i zaczął wymacywać w brei, szukając jakiegoś oporu. I znalazł!
Opór chwycił kija i dał się wywlec na brzeg.
Był to pierwotny szambonurek, pechowy pchacz pokrywy.
Zanim jednak dało się ustalić tożsamość, zanim przyjechała karetka, nikt nie pomyślał, co się stało z trzecim laureatem Darwina...
Po opróżnieniu szamba znaleziono go. Utonął w lazurowych wodach akwenu...
Ten, który przyniósł drąga, nawdychał się oparów amoniaku i innych metanów i wylądował na intensywnej terapii, którą opuścił wprost do Świętego Pietra...
Przeżył jedynie ten, którego pierwotnie ratowano.
Najpierw, na OIOMie, wydłubywano i wypłukiwano z niego tony stolca. Z włosów, wszelkich otworów ciała, czyli ust, nosa itp...
Zapach, jaki wydzielał, powalał człowieka przez mur.
Ale przeżył.
Przeżył zachłystowe zapalenie płuc i wszelkie możliwe powikłania.
Wyszedł do domu o własnych siłach.
Tylko, podobno, ma lęki ilekroć ktoś puści bąka...

Tak to działa dobór naturalny, mili moi...

by hellraiser

* * * * *


Poczta po raz kolejny.

Okienko paczkowe. Do okienka podchodzi [K]lient z paczką, której kształt jest istotny: podłużna (tak może z 80 cm miała), o prostokątnym przekroju i owalnych końcach.
[P]anienka z okienka bierze przesyłkę i przystępuje do ważenia: stawia ją na jednym z owalnych końców. Przesyłka przewraca się. Kolejna próba postawienia na węższym końcu - [P] przez jakiś czas przytrzymuje paczkę rękoma, po czym puszcza ją licząc na to, że jest ustawiona w idealnej równowadze i się nie przewróci. Paczka po raz kolejny się przewróciła.
Trzecia próba - może by coś podłożyć, żeby utrzymywało paczkę w pionie... I zaczyna paczkę obkładać różnymi rzeczami, jednocześnie dokładając paczce kilkadziesiąt deko. Mimo wysiłków, paczka się przewraca.
[K] Łatwiej by było, jakby położyła pani paczkę na dłuższym boku...
[P] No ale wtedy będzie wystawać, a ja muszę zważyć całą paczkę...

Ja rozumiem, że do pracy na poczcie matura z fizyki nie jest konieczna, ale jakaś podstawowa wiedza na temat otaczającego nas świata mogłaby być sprawdzana. ;)

by Gryfu

* * * * *


Miałem wypożyczyć "Przygody Kubusia Puchatka" w wypożyczalni filmowej dla bratanka. W domu otwieram, a w środku płyta z filmem nie dla najmłodszych. Wracam do wypożyczalni i pytam co się stało. Odpowiedź:

- A bo ja myślałem, że to tak dla picu, żeby w kolejce nie słyszeli, bo wygląda pan na takiego co sobie dawno nie poruchał.

Dawno to się tak nie uśmiałem, pozdrawiam warszawską wypożyczalnię.

by fireman

* * * * *


Postanowiłem dziś opisać sytuację, która zdarzyła mi się kilka tygodniu temu.

Byłem z kolegami we Wrocławiu. Wracaliśmy tyle ile się dało pociągiem, reszta autobusem. Koledzy poszli po coś do jedzenia, a ja kupić bilety do kasy. Kolejka dość długa, a przede mną stał Afroamerykanin. Zauważyłem, że w kasie siedziała kobieta w wieku około 50-60 lat pomyślałem, że może być ciekawie. Nie myliłem się.

Pan [A]froamerykanin podszedł do kasy i zaczął rozmowę z [K]obietą:
[A] Good morning.
[K] Bry.
[A] I would like to buy ticket to Warsaw at 5 pm.
[K] Hęęę?
W tym momencie pomyślałem, że może coś uda mi się pomóc. W końcu 6 lat nauki angielskiego coś pomoże ;)
[J] Może pomóc? Już trochę uczę się angielskiego.
[K] IDŹ STĄD GÓWNIARZU! JA ZNAM ANGIELSKI! JA SAMA SIĘ DOGADAM! JA NA ERŁO (tak, to nie literówka) BĘDĘ OBSŁUGIWAĆ!
[A] I would like to buy ticket for Warsaw at 5 pm. Please, faster I am late!
[K] Wolniej gadaj!
[A] (do mnie) HELP!
[J] Pan chciałby kupić bilet do Warszawy, który odjeżdża o 17...
[K] PRZECIEŻ WIEM! GŁUPIA NIE JESTEM! Yyyy... To będzie 60 złoty.
[A] ?
[K] (Szybko wstukała coś na klawiaturze): Sześćdziesiąt gold, please.

Wtedy już nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Powiedziałem panu ile musi zapłacić, kupił ten nieszczęsny bilet, podziękował i poszedł.
Jak kupowałem swój bilet, kobieta strasznie na mnie warczała.

by MlodyGniewny

* * * * *



Szedłem dziś ulicą mojego pięknego miasta i zobaczyłem młodego ojca (prawdopodobnie) oraz dziecko w wieku trzech lat na oko. Dziecko się szarpało i krzyczało "nie, nie idę!", a ojciec miał tego dość. Ale od czego jest głowa? Tatuś zrobił poważną minę, pochylił się nad dzieckiem i powiedział grobowym głosem:

- Jak nie pójdziesz, to cię zabiorą KOMUNIŚCI!

Dzieciak wytrzeszczył oczy i przestał płakać, po czym z twarzą wskazującą głęboki przestrach poszedł grzecznie z tatą z rączkę.
Nie powiem, poprawiło mi to humor na cały dzień.

by Diomedes

* * * * *


Niedawno wróciłam z tygodniowych wakacji z biurem podróży. Lubię aktywnie zwiedzać, organizować wyjazdy na własną rękę, ale tym razem miałam ochotę na leżakowanie nad basenem, kąpiele w morzu i kompletne lenistwo. W promocyjnej cenie była Tunezja więc spakowałam bagaże, chłopaka i poleciałam.
Hotel całkiem przyjemny, plaża czysta i ładna, piękna pogoda, książka, leżak nad basenem i drinki z palemką. Sielanka? O nie! Ten wyjazd chyba ostatecznie zniechęcił mnie do tego rodzaju wycieczek, a wszystko przez piekielnych współpodróżników.

1) Lotnisko Kraków-Balice, strefa bezcłowa.
Grupa panów (40-50 lat, nalana twarz, małe oczka, wąsy, przy tuszy) skorzystała z okazji i zaopatrzyła się w kilka flaszek wódeczki. Można by pomyśleć, że tacy z nich patrioci, że nawet w Tunezji zamierzają raczyć się rodzimym alkoholem, ale niestety, nie o to im chodziło. Ubzdryngolili się jeszcze przed odlotem. Soczek na popitę się znalazł, kieliszków jednak nie było więc sytuacja zmusiła ich do picia z gwinta. Zwracanie im uwagi nie przynosiło pożądanych rezultatów (były za to przekleństwa, wyzwiska i groźby karalne), po obsługę lotniska jakoś nikt się nie wybrał więc panowie spokojnie zakończyli konsumpcję i zasnęli w pijackich pozach, czerwoni na twarzach, chrapiąc głośno i bełkocząc coś pod wąsami. Żadna z żon nie poczuła się odpowiedzialna za mężczyznę swojego życia, bałagan w postaci pustych butelek, rozlanego alkoholu. Plotkowały sobie w najlepsze w oczekiwaniu na samolot.

2) Formująca się kilkadziesiąt minut przed odjazdem kolejka do autobusu, który dowozi pasażerów do samolotu po płycie lotniska - przecież to takie ważne wejść do niego jak najszybciej bo jeszcze zabraknie dla kogoś miejsca. Faktycznie zabrakło. Ja, mój chłopak i jakieś 10 innych osób pojechaliśmy drugim, podstawionym zaraz po tym jak okazało się, że w tamtym nie wszyscy się zmieszczą.

3) Do samolotu też trzeba wejść jak najszybciej! Pobijmy się wszyscy, przepychajmy, rzucajmy bagażem podręcznym, krzyczmy, przeklinajmy i napierajmy na tych co stoją przed nami! Co z tego, że miejsca są numerowane? A jeśli samolot odleci zanim zdążę do niego wsiąść?

4) Podróż przebiegła całkiem nieźle. Całkiem. W każdym razie mogło być dużo gorzej.
Dostaliśmy od tunezyjskich linii lotniczych jakieś małe, ciepłe danie w tekturowym opakowaniu. Coś niby tortilla z mięsno-warzywnym nadzieniem. Nie miałam ochoty na jedzenie bo była już 22:00 więc zamierzałam podziękować, ale pan siedzący obok mnie stwierdził, że chętnie weźmie moją porcję. Ok, bardzo proszę, skoro pan jest głodny to niech się pożywi. Nie był, kazał żonie schować do torebki "na potem".
Czas wypełniania wniosków o wizy turystyczne. Stewardessa oprócz formularzy rozdała też długopisy. Zwykłe, niebieskie długopisy. Pan siedzący obok po uzupełnieniu wszystkich pustych pól kazał żonie spakować je do torebki. Po chwili przypomniało mu się, że dwoje jego nastoletnich dzieci siedzi rząd przed nami - kolejne dwa długopisy do przodu. Może to faktycznie były prezenty i to ja i mój chłopak się zbłaźniliśmy oddając je obsłudze samolotu?

5) Lotnisko w Tunisie.
Standardowo wyścig do autokarów mających zawieźć nas do hoteli (dzielili nas na trzy grupy, każda jechała do innego ośrodka). Dantejskie sceny - gubienie bagażu, płaczące dzieci, przepychanki, wchodzenie do złego autokaru. Jedna pani nie chciała swej wielkiej walizy wkładać do bagażnika bo ona nie będzie czekać aż ją wyciągną w hotelu, przecież musi się pierwsza zameldować w recepcji. Ostatecznie walizka dostąpiła zaszczytu podróży na pokładzie, razem z właścicielką.

6) Hotel. Recepcja. Formuje się kolejka, słychać okrzyki "Pan tu nie stał!". Przecież wiadomo, że dla kilku ostatnich osób zabraknie pokoi i będą musieli nocować na leżakach przed basenem więc trzeba zameldować się przed resztą grupy!

7) Posiłki.
Szwedzki stół. Jedzenia w bród, różnorodność mięs, sałatek, ciast. Kelnerzy uzupełniają wszelkie braki na bieżąco.
Zabieram ostatni kawałek jakiejś ryby, kładę na moim talerzu i nagle czuję kuksańca w bok. Jakiś mężczyzna nabił filet na widelec (tak, z talerza!), powiedział, że sobie go upatrzył, a ja mu ukradłam jedzenie. 5 minut później kelner przyniósł pełny półmisek tego dania.

8) Leżaki.
Najlepsze są oczywiście te nad samym brzegiem basenu, odpowiednio oddalone od głośników. Niestety, żeby taki zająć trzeba wstać wcześnie, a przecież wakacje, urlop... Ale jest na to rozwiązanie! Połóżmy na wybranym, wymarzonym leżaku ręcznik! Niech leży tam dzień i noc! Leżak w ten sposób staje się "zaklepany" do końca wyjazdu. Jedziemy na dwudniową wycieczkę na Saharę? No i co to zmienia?! Nikt nie będzie leżał na MOIM miejscu w tym czasie!

9) Wycieczki.
Niektórzy wykupują sobie dodatkowe wycieczki, płacą za bilety i wynajęcie osoby mającej nas oprowadzić, a zachowują się jak dzieci w przedszkolu. Nie mówię, że trzeba być stuprocentowo skupionym czy robić notatki, ale przeszkadzanie współwycieczkowiczom zainteresowanym tym co mówi przewodnik jest niegrzeczne. Po co w ogóle przyjechali zwiedzać jakiś zabytek skoro głośno komentują, że to nudne, cały czas rozmawiają i zachowują się jak przedszkolaki?

10) Zwroty grzecznościowe.
Każdy mógłby się nauczyć pięciu słów po angielsku (dzień dobry, do widzenia, dziękuję, poproszę, przepraszam) i obsługę traktować jak ludzi, a nie jak niewolników. Niektórzy myślą, że jak zapłacą 2 tys. złotych za wyjazd to są panami świata i wszystko im się należy. Bardzo to przykre słyszeć "Ej, ty! Arab! Łiski mi nalej! Łi-ski! Rozumiesz jak się do ciebie mówi?".

Pojechałam odpoczywać, a trochę mnie to wszystko zmęczyło. Było mi po prostu wstyd za niektórych. Wyjazdy organizowane przez biura podróży odpuszczam na dłuższy czas.

by Pyzaczek

* * * * *

W firmie, w której pracuję, jest wakat. CV płyną szerokim strumieniem. Wymóg jest jeden: CV ma być po angielsku.
Ostatnio jeden aplikant napisał że pracował w firmie "XYZ company with about about"

Rozszyfrowaliśmy po dobrej chwili co autor miał na myśli ;)

by trollinka

* * * * *


Będzie o piekielnym kliencie, piekielnym kucharzu i piekielnej pizzy.

Kilkanaście lat temu, na pewno coś około 15, funkcjonowały restauracje połączone bardzo znanej sieci pizzerii amerykańskiej, z jeszcze bardziej znaną siecią restauracji (z pikantnymi kurczakami w tajemniczej panierce). Zaplecza miały owe restauracje osobne, w jednej części produkowało się skrzydełka, udka i nóżki, a w drugiej pizzę. Tzw. wydawka i kasa była już wspólna.
I w każdej takiej hybrydzie (przynajmniej w Krakowie) była tzw. deliverka czyli dojazd z zamówieniem do klienta.

Dzień jak co dzień - klient zamawia pizzę telefonicznie, ale w głosie słychać charakterystyczny bełkot nawalonego, dodatkowo okraszony owy bełkot suto, jak kasza skwarkami łaciną chodnikową.

[K] Wy tam, uje złamasy!!! Ujową tą pizzę robicie, w ogóle bez smaku jezd!!! Macie mi zrobić super ekstra luks placka, bo ja wam pokażę!!! Pikantną! Żeby mi ryj odpadł od razu!!! No!!!

Jak pojawiał się równie uroczy klient, przyjmujący zamówienie włączał głośnomówiący, aby każdy z kierowców mógł zagrać w marynarza o to kto jedzie. :-)
Dodatkowe komentarze wpisywało się w komputer przy przyjmowaniu zamówienia, ale w tej sytuacji, nie było czasu pisać, przyjmujący pobiegł świńskim truchtem do kuchni.

[Z] Chłopaki!!! Klient chce taką pizzę pikantną, żeby mu ryj odpadł!!! Co robimy?!!

Plackowy zamyślił się tylko przez ułamek sekundy (Pomysłowy Dobromir i kulka nad jego głową – zwizualizujcie sobie).

[P]: Idziemy na kurczaki!

[Z] nie dyskutował z fachowcem, udali się zatem na drugą stronę. Plackowy szepcze do ucha Kurczakowemu. Kurczakowy uśmiecha się jak sam demon z piekła i wyjmuje saszetkę z... marynatą do sławnych pikantnych skrzydełek.
Otwierało się ją w rękawicach gumowych i goglach, ponieważ taką moc piekielną w sobie ma w swej tajemniczej, czystej i skondensowanej postaci.
Chłopaki posypali obficie i ze szczerego serca pizzę i jazda.

Za jakiś czas telefon.

[K] Ludzie!!!! Nie wiem jak to zrobiliście, ale po jednym gryzie WYTRZEŹWIAŁEM! Jutro będę srał szkłem, ale co tam!!! Dzięki!!! Było pycha!!!

Obsługa zbaraniała. Chłopaki odeszli smutni, że im się dowcip nie udał.
Piekielną w finale została jedynie pizza.

by Treli

<<< W poprzednim odcinku


Oglądany: 76869x | Komentarzy: 29 | Okejek: 279 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało