Wiśnie kwitną - część druga

5 kwietnia 2010
Kwiaty otworzyły się w pełni. Jest co podziwiać!




Tym razem nauczony poprzednim doświadczeniem postanowiłem zwlec się zdecydowanie wcześniej. Sam bym pewnie tego nie zrobił, ale kolega zaproponował poranne biegi, więc miałem powód, żeby się podnieść przed 9. Jak się później okazało dodatkowy czas bardzo się przydał.


Ponieważ zwycięskiego składu się nie zmienia i ja postanowiłem odwiedzić dokładnie te same lokacje, co tydzień temu. Trochę się obawiałem o formę moich miejsc. Piątek bowiem upłynął pod znakiem porządnej wichury i deszczu. Ponoć jest to zabójcze dla kwiatów wiśni. Nieco z duszą na ramieniu, jak przed egzaminem z socjologii, pojechałem do Nakameguro. Dojeżdżając do stacji docelowej rzuciłem okiem na okolicę i wiedziałem, że będzie dobrze – drzewa wręcz obsypane kwiatami!



Okolica z kolei wręcz obsypana ludźmi. Tłumy spore. Aż ciężko się było przecisnąć. Kolejka do mojego ulubionego stanowiska z hot-dogami tym razem nie liczyła pięciu osób a dwadzieścia. Tak zresztą było w każdym niemal miejscu. Człowiek na człowieku. Wszyscy coś pałaszują lub popijają. Absolutnym królem trunków było piwo, pochłaniane w ilościach wręcz hurtowych. Z kolei na stołach królowały kiełbasy. Nie bez kozery okres kwitnięcia wiśnie jest często porównywany z Oktoberfest. Tak, Japończycy też nie wytrzymują tempa i gdzieniegdzie widać zmożonych konsumpcją, a ogólny chód narodu (zwłaszcza wieczorami) zdecydowanie nabiera amplitudy bocznej. Słowem – idą jak błyskawica, zygzakiem. Jakby ktoś się kiedyś wybierał w tym okresie to gorąco polecam spróbować lokalnych szaszłyków drobiowych – yakitori. Już kiedyś o nich wspominałem, ale w czasie Sakura kucharze osiągają mistrzostwo. Lekko marynowane, lekko tłustawe, opieczone nad węglem drzewnym, muśnięte słodkawym sosem – palce lizać!
































Nad rzekę Meguro napływały coraz większe tłumy, więc postanowiłem wymknąć się do kolejnej lokalizacji. Tym razem park Ueno. Już tydzień wcześniej było tłoczno, więc przewidywałem, że tym razem nie będzie inaczej, ale to co tam zobaczyłem, przeszło moje oczekiwania. Prawie tak, jak kiedyś czekając w kolejce na pokaz fajerwerków. Tłumy przepotężne. Nie ma się czemu dziwić – Ueno to najpopularniejsze miejsce na imprezy pod kwitnącą wiśnią. Dorzućcie ładną pogodę, która ogólnie panowała w sobotę i macie przepis na kolejki posuwające się w tempie kontuzjowanego ślimaka. Przyznam szczerze, że w pewnym momencie miałem ochotę się stamtąd ewakuować. Nawet nie bardzo można było zdjęcie zrobić, bo co chwilę ktoś mnie szturchał. Tłum, ścisk – twierdzę, że robienie zdjęć to sport ekstremalny czasami, prawie tak jak wspinaczka bez zabezpieczeń. Na szczęście udało mi się jakoś bokiem przemykać i trochę na chama, trochę na gajdzina (pojęcia w zasadzie tożsame) posuwałem się do przodu. Udało mi się w końcu dotrzeć do celu – wielkiego placu na środku parku, gdzie jest i sporo drzew wiśni, i sporo miejsca, żeby spróbować jakieś lepsze zdjęcia zrobić. Kiedy tak stałem z aparatem, podszedł do mnie jakiś Japończyk i wywiązała się rozmowa, którą już chyba na zawsze zapamiętam.
- Hello – szczerze się uśmiechnął.
- Hello – odpowiedziałem lekko niepewnie.
- You from? – zapytał.
- Poland - odpowiedziałem grzecznie.
- Aaaa... Porando... - wybitnie się ucieszył.
- Hai - potwierdziłem po japońsku.
- Dzien dopry - powiedział z niemałym trudem.
- Dzień dobry - przywitałem się i ja.
- Dziekuje barco - kontynuował, chwaląc się swoją znajomością polskiego.
- Very good - pochwaliłem.
- Szua dzieweczka do laseczka... - zaintonował.
Tu nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. Okazuje się, że trzeci najbardziej przydatny zwrot w naszym języku to popularna przyśpiewka barowa. Japończyk odpowiedział równie serdecznym uśmiechem i kontynuował.
- Where in Poland? Warszawa?
- No, not Warsaw – odpowiedziałem.
- Gdansk, Krakow, Szczecin, Poznan, Wilanow, Auschwitz, Wieliczka, Wawel – zaczął wyliczankę. Widać było, że w naszym kraju był. Później przerzucił się na osobistości.
- I know Chopin…Walesa… Sklodowska-Curie… Pope Jan Pawel...
- Good, good – powiedziałem.
- Senkiewicz… Koszczuszko...
Znajomość tego ostatniego mnie nieco zaskoczyła. Pan ogólnie był obeznany w temacie Polski, a wielki podziw wzbudziło kolejne stwierdzenie:
- Poland change borders, many times not on the map in history. You between Germany and Russia. That is not good.
- Very not good – przytaknąłem z serdecznym uśmiechem.
- I am very happy to meet someone from Poland. Not many from Poland here, many from France and Germany. People in Japan like Poland.
Urosłem po tym stwierdzeniu o parę metrów.
- Why you in Japan? – zapytał.
- I work here.
- Aaa… Work. Mmm. Do you speak German? – zapytał, budząc moje spore zdziwienie, bo nie bardzo pracę w Japonii potrafiłem powiązać ze znajomością niemieckiego.
- No, I don’t.
- Why you don’t? Poland close to Germany.
Nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć na ten zarzut, ale pan poczuł się o wiele lepiej kiedy usłyszał:
- But I speak French.
- Ooo, I know… francais! Il fais beau – postanowił pochwalić po francusku pogodę, która faktycznie była piękna.
- Oui, il fais beau, vous avaiz raison – przytaknąłem.
- Dobzie, dziekuje barco, do ficenia – powiedział na sam koniec
- Arigatou gozaimasu – odpowiedziałem i tak się rozstaliśmy. Jeszcze długo po tym spotkaniu uśmiechałem się od ucha do ucha. Szanowny Panie Japończyku, którego imienia nawet nie znam – Dziękuję, bez tej rozmowy mój wypad do parku Ueno nie byłoby taki sam.


















































W bardzo dobrym nastroju wybierałem się do ostatniej zaplanowanej lokalizacji – Asakusa. Ostatnio było tam bardzo spokojnie, w dużej mierze przez wiśnie, które siedziały w ciepłych pąkach. Parę osób na krzyż. Znudzeni sprzedawcy na straganach z trudem powstrzymywali ziewanie. Ławki w parku puste, cztery sakura party. Nuda jak na meczu krykieta.

Tym razem ledwo z metra wyszedłem! Asakusa to bardzo turystyczny rejon, więc do Japończyków dołączył tłum przybyszów z zagranicy. Ponieważ dość często wiśnie podziwia się z pokładów stateczków krążących po rzece Sumida, do lokalnych odpowiedników paryskich Bateaux Mouches ustawiła się ogromna kolejka licząca sobie kilkaset osób! Ja zdecydowanie pozostawałem na lądzie i zrobiłem dokładny obchód nadbrzeży i pobliskiego parku. Obrazki sprzed tygodnia całkowicie się zmieniły – kwiaty w pełni rozwinięte, ludzi pełno, ścisk w parku spory, a straganiarze nie nadążali z obsługą wygłodniałych klientów.










































To chyba właśnie Asakusa przypadła mi najbardziej do gustu. Gwarno, radośnie, ludzie podśpiewują, w powietrzu unosi się zapach podpiekanych smakołyków, rzeka daje przyjemny chłód, stateczki przywołują przyjemne wspomnienia, a ponieważ nadbrzeża szerokie i długie, to tłumy gdzieś się rozpływają i można w pełni rozkoszować się Hanami (oglądanie wiśni). Okres ten powoli będzie się kończyć niestety, przyroda ma swoje prawa. Postaram się jednak wrócić raz jeszcze nad rzekę Meguro i przejechać do Asakusy. Obsypane kwiatami wiśnie są naprawdę urokliwe i nie dziwię się Japończykom, że zdarza im się uronić łzę i ciężko westchnąć, patrząc na ten spektakl Matki Natury.

 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi