Czwarta z prac Herkulesa. Tym razem nasz dzielny bohater w obciachowych gaciach wybiera się na zbocza góry Erymantos by spuścić manto pewnemu niezwykłemu bo ambitnemu zwierzakowi. Jak to było i co z tego wynikło? Przeczytajcie sami.
Herkules. To imię zawsze budziło podziw. Nie tylko wśród ludzi, nie tylko na Olimpie, nie tylko pośród herosów. Nawet gadzina leśna wiedziała kim jest Herkules...
Wśród gęsto porośniętych wszelkimi drzewami stoków góry Erymantos, żyła bestia straszliwa. Bestia, której bali się ludzie i bały się jej inne bydlęta. Wielka jak autobus, kudłata jak Wodecki i silna jak Pudzian. Bestia nie miała imienia ale dla wygody (żeby nie trzeba było mówić „Hej, nie idź tam, bo tam grasuje bestia wielka jak autobus, kudłata jak Wodecki i silna jak Pudzian” – prawda że długo się to wymawia?), nazywano ją dzikiem erymantejskim. Dzik, miał tę przypadłość, iż ścigał wszystko co zauważył i co można było ścigać. Oczywiście najchętniej ludzi. A ludzie, jak to ludzie, chętnie uciekali. W końcu każdy chyba by uciekał widząc bestię wielką jak autobus, kudłatą jak Wodecki i silną jak Pudzian. A prawda była tak strasznie różna od tego co ludzie widzieli...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą