Wszyscy wiemy, że leży na samym końcu świata, jest lodowato, a co kilka kroków można spotkać niedźwiedzia. Nie wiemy zazwyczaj natomiast, że żadne z powyższych wcale nie jest w 100% prawdą.
Alaska, od pozostałej części USA oddzielona Kanadą, jest najdalej wysuniętym na północ i na zachód spośród wszystkich stanów Ameryki. Jeśli jednak bardziej uważnie przyjrzeć się mapie, można zauważyć, że jest też stanem wysuniętym najdalej na wschód. Jak to możliwe? Za sprawą Aleutów – zaliczanych do Alaski, ale istotnie oddalonych od stałego lądu wysp. Sięgają one za południk 180°. Najdalej sięgający punkt, przylądek Wrangell, znajduje się na 172°27’ E.
Choć ostatnimi laty przypadki tsunami kojarzone są głównie z wybrzeżem Azji, to najsilniejsze w historii – przynajmniej jeśli uwzględnić wyłącznie te odnotowane przez człowieka – miało miejsce na Alasce w 1958 roku. Było to w zatoce Lituya. 9 lipca doszło do bardzo silnego trzęsienia ziemi, które wywołało ogromne osuwisko w zatoce Gilberta. Szacuje się, że materiał skalny, jaki runął do wody, miał – w jednym kawałku! – 90 milionów ton.
To właśnie on wzbudził falę wysoką na 15 do nawet 23 m. Żywioł był tak silny, że zdarł leżące na jego trasie zbocze do wysokości aż 524 metrów (co nie oznacza – wbrew niektórym źródłom – że sama fala miała pół kilometra wysokości).
W XX wieku ogólnie na Alasce działo się naprawdę sporo. Wspomnieliśmy już megatsunami z 1958 r., warto więc odnotować, że kolejne historyczne wydarzenie miało miejsce zaledwie 6 lat później. W południowej części stanu, 27 marca 1964 r., epicentrum miało trzęsienie ziemi o magnitudzie 9,2. Było to spośród odnotowanych drugie najsilniejsze trzęsienie w historii, ustępujące jedynie temu z Chile z 1960 r. W konsekwencji zdarzenia śmierć poniosło 131 osób, straty materialne oszacowano zaś na 300 mln dolarów. Podobno trzęsienie było tak silne, że w studniach w Afryce dało się zaobserwować drżenie wody.
To, ile potrafią kosztować działki, skutecznie pozbawia nadziei wielu tych, którym marzyłby się własny skrawek ziemi. Po prostu nie wszyscy wiedzą, gdzie szukać – albo nie trafili na właściwy czas. Jeszcze do 1986 roku na Alasce można było uzyskać ziemię „przez zasiedzenie”. Wystarczyło tylko wybrać sobie miejsce, wybudować dom i złożyć wniosek o przyznanie własności, co władze stanowe robiły może niezbyt sprawnie, ale zupełnie chętnie, licząc na zaludnienie Alaski.
Była to z pewnością oferta ciekawa, ale i niepozbawiona pewnych wad – najczęściej oznaczała konieczność poradzenia sobie w trudnych i pozbawionych jakiejkolwiek infrastruktury warunkach, czyli de facto niemal totalny reset cywilizacyjny.
Niejeden by tak chciał… gdzieś pod koniec listopada, najpóźniej na początku grudnia zasnąć i obudzić się dopiero na wiosnę. Niestety nie wszystkim natura i ewolucja zaoferowała tę uprzejmość. Tym większy podziw dla występującej w Ameryce Północnej żaby leśnej, która w warunkach zimy na Alasce po prostu układa się wygodnie, przestaje oddychać, wyłącza serce, krwiobieg, przestaje się ruszać. Zamarza. A na wiosnę, gdy już zrobi się cieplej, wstaje sobie jak gdyby nigdy nic. Złoty medal w kategorii
work-life balance.
Gromadzenie ogromnych ilości energii może być li tylko fanaberią, jednak w Fairbanks na Alasce, gdzie temperatury spadają do kilkudziesięciu stopni poniżej zera, ma ono naprawdę istotne znaczenie. Zimą dłuższe przerwy w dostawach prądu mogą skończyć się fatalnie. Dlatego w 2003 roku uruchomiono BESS, największy akumulator na świecie. Wielkością przekracza rozmiary stadionu piłkarskiego, waży 1500 ton, jednak kiedy zajdzie taka potrzeba, jest w stanie podtrzymać przy życiu Fairbanks.
Jak większość alaskańskiego interioru, Fairbanks nie jest podłączone do ogólnej sieci energetycznej. Musi polegać na elektrowniach opalanych węglem lub ropą, ale w skrajnie trudnych warunkach zdarza się często, że system zawodzi. Uruchomienie akumulatora sprawiło, że odczuwalnych dla użytkowników przerw w dostawie prądu jest zdecydowanie mniej.
Zderzenie z dziką zwierzyną nie należy do przyjemnych sytuacji – dotyczy to obu
zainteresowanych stron. Niestety jednak od czasu do czasu się zdarza, szczególnie w tzw. dziczy, gdzie zwierzęta nie są przyzwyczajone do trzymania się z dala od i tak niegęstej sieci dróg. Co w sytuacji, gdy dojdzie do nieszczęścia?
Kierowca, któremu się ono przytrafiło, ma obowiązek natychmiast poinformować odpowiednie służby, które wyślą na miejsce wolontariuszy z… nożami, lodówkami i resztą ekwipunku. To nie żart – jeśli tylko zabite zwierzę nie jest „zbyt zmasakrowane”, sprawia się je, a poporcjowane mięso rozdaje ludziom w potrzebie. Szacuje się, że taki los spotyka na Alasce – obok innych zwierząt – nieco ponad 800 łosi rocznie.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą