Widziałem już w swoim życiu wiele dziwnych rzeźb nagrobnych – od majestatycznych, anielskich posągów, przez kiczowate, pozłacane figury świętych. Raz nawet dane mi było podziwiać płytę z doklejoną doń planszą, z której to surowym okiem spoglądał na mnie sam Jezus. Ten, dzięki sprytnej technologii druku soczewkowego, podążał za mną swoim wzrokiem niezależnie od tego, w którym miejscu akurat stałem. Jeszcze w życiu Syn Boży nie napędził mi tyle strachu… Z setek mniej lub bardziej ekscentrycznych grobów jeden, z pełną odpowiedzialnością, mógłbym uznać za godny miana „najlepszego z najlepszych”. No, bo kim musiałbyś być za życia, aby zasłużyć na pomnik przedstawiający potężne ramię dzierżące dorodną pepeszę?
Z
punktu widzenia mieszczucha z centralnej Polski, okolice położonego
w województwie zachodniopomorskim, Bornego Sulinowa wydają się
ostatnim odcinkiem pomiędzy miejscem, gdzie diabeł mów dobranoc, a
końcem świata. To dziesiątki kilometrów gęstych, malowniczych
lasów. Czasem gdzieś spomiędzy drzew prześwituje jakieś piękne
jezioro, innym razem starą, poniemiecką drogę przetnie mała
ścieżynka prowadząca do jednego z licznych tutaj bunkrów, a
niekiedy też natkniemy się na stado spasionych dzików lub
zestresowanego turystę, który parę dni wcześniej zgubił
komórkowy sygnał i zrozpaczony tuła się po zaroślach w
poszukiwaniu strawy.
W
latach 30. ubiegłego wieku tereny te zakupione zostały przez władze
III Rzeszy, które momentalnie wysiedliły stamtąd miejscową
ludność i utworzyły
Groß Born - małe miasteczko militarne z
miejscem ćwiczeń dla różnych formacji Wehrmachtu. I trzeba
przyznać, że nasi sąsiedzi włożyli sporo energii w ten projekt,
bo w ciągu zaledwie kilku lat powstał cały, niemałej wielkości,
kompleks ze stacją kolejową, koszarami, magazynami i domami
oficerskimi, a z czasem nawet z obozami jenieckimi. 19 sierpnia Groß
Born odwiedził sam Adolf Hitler, aby uświęcić swoją obecnością
oficjalne otwarcie Truppenubungsplatz – okazałego poligonu
wojskowego.
Pozwólcie,
że bliższą historię pozostałości po niemieckich rezydentach
tego miejsca, opowiem wam innym razem. To, o czym warto na ten moment
wiedzieć, to fakt, że w 1945 roku Niemcy musieli pospiesznie
ewakuować się z Groß Born, bo oto wkroczyła tam Armia Czerwona,
która zajęła miasteczko bez większych walk i strat w ludziach.
Szybko
poniemieckie tereny włączone zostały do ziem Polski. No,
powiedzmy. W praktyce nie za wiele się zmieniło – odtąd nowymi
rezydentami Groß Born (a obecnie Борне-Сулиново)
zostali żołnierze Armii Radzieckiej, a w szczególności –
oddziały Północnej Grupy Wojsk. I trzeba przyznać, że ci nieco
się zasiedzieli, bo dopiero 47 lat później z Bornego Sulinowa
wymaszerowali ostatni rosyjscy żołdacy. Wówczas też dawny,
militarny kompleks zyskał prawa miejskie. W tym samym też roku z
niewielkiego ronda przy głównej i najstarszej ulicy miasta (ul. Lipowa – dawna niemiecka wieś Linde) zniknął charakterystyczny
symbol radzieckiego bohaterstwa –
rzeźba przedstawiająca ludzką
rękę dzierżącą pepeszę...
Aby
dowiedzieć się czymże ten przedziwny monument był musimy wrócić
do momentu, kiedy to radzieccy żołnierze, wypędziwszy z Niemców,
stali się panami tych militarnych zabudowań. Nowi włodarze
Bornego Sulinwa wprowadzili swój porządek. Główna ulica miasta,
która przed wojną nazwana była ku chwale Adolfa Hitlera (Adolf
Hitler Strasse), w 1946 roku była już ulicą Chomienkowa, natomiast
w miejscu, gdzie przebiega wspomniana już ulica Lipowa znajdowała
się ulica im. Iwana Poddubnego. Tak
nazywał się słynny radziecki zapaśnik, zdobywca wielu nagród,
człowiek nazywany przez niektórych „rosyjskim Herkulesem”,
legenda, na cześć której ochrzczono wiele ulic w Związku
Radzieckim.
W tym jednak wypadku mówić możemy o zwykłym zbiegu
okoliczności, albowiem Iwan z Bornego Sulinowa zapaśnikiem nie był,
a jednym z żołnierzy tam stacjonujących. Ów nieszczęśnik miał
wątpliwą przyjemność stracić życie w bardzo młodym wieku i…
pośmiertnie już zostać bohaterem, którego imieniem i nazwiskiem
nazwano ulicę w centrum miasta, ale także postawiono mu grób w
centralnym punkcie Bornego Sulinowa. I to grób nie byle jaki! Mało
kto może pochwalić nagrobnym pomnikiem z wizerunkiem niezawodnego
pistoletu maszynowego Armii Czerwonej!
Co
takiego uczynił Iwan Poddubny, młodziutki wojak, który przecież
nie miał okazji wykazać się bohaterstwem na frontach zakończonej
rok wcześniej wojny? Cóż, odpowiedź zależy od tego, kogo o tę
intrygującą sprawę zapytamy.
Jeśli
damy nura w otchłań rosyjskich serwisów skupiających fascynatów
historii, to bez trudu znajdziemy opis sprawy sierżanta Poddubnego.
Ten wzorowy, unikający wódki jak ognia, młodzieniec wraz z kilkoma
innymi żołnierzami pilnował podziemnych magazynów z bronią i
amunicją. Obiekt ten zaatakowali polscy sabotażyści, którzy
podając się za inspektorów, dostali się do wartowni, a następnie
ukatrupili wszystkich sołdatów. Wszystkich, oprócz młodego Iwana.
Ten bowiem został skrępowany drutem kolczastym zaprowadzony do
punktu kontrolnego, gdzie miał podać hasło i tym samym sprawić,
że drzwi do składu stanęłyby przed bandytami otworem. Kiedy
jednak prowadzący Poddubnego Polacy zbliżyli się do celu na tyle
blisko, że mogłyby ich dosięgnąć kule radzieckich karabinów,
Iwan wykazał się szaloną wręcz odwagą i ryknął w stronę
swojego kamrata:
„Szeregowy Iwanow! Zabijcie mnie! Strzelajcie!
Wrogowie są za mną!”. Żołnierze nie czekali ani chwili i
chwycili za swoje pepesze dziurawiąc zarówno sabotażystów, jak i
nieszczęsnego Iwana.
Na
rosyjskich forach znaleźć można wypowiedzi osób, które w latach
80. pełniły służbę w Bornem Sulinowie
– według nich postawiony ku czci Poddubnego pomnik stał w centrum
miasta, a wokół pomnika odbywał się ruch okrężny. Ponadto
spotkałem się też z informacją, jakoby monument przyozdobiony
został… drutem kolczastym. W rzeczywistości jednak teren
otaczający pomnik okalały łańcuchy. Według plotek, które
powtarzane były przez radzieckich rezydentów Bornego Sulinowa
takimi właśnie łańcuchami (w innej wersji historii – drutem
kolczastym) bandyci mieli skrępować biednego Iwana.
Warto
jednak nadmienić, że w samych wspomnieniach byłych żołnierzy
skoszarowanych w poniemieckiej bazie wojskowej znaleźć można pewne
rozbieżności. Spotkałem się też z informacją o tym, że Iwan
brał udział w regularnej bitwie z dywersantami i zginął z
bronią w dłoniach. Konkretnie – zasnął w ciasnym okopie, a
wróg wypatrzył drzemiącego Rosjanina tylko dlatego, że z dołka
wystawała jego ręka z pepeszą.
Rozsiądźcie
się wygodnie, bo za chwilę wasze oczy zaleje patriotyczna historia,
o której podniosłe kawałki mogliby tworzyć panowie z zespołu
Sabaton! Na początek jednak trzeba przedstawić parę przykrych
faktów. Przede wszystkim prawdą jest, że ludzie z okolicznych wsi
oraz cywile z Bornego Sulinowa (którzy stanowili zaledwie 20% jego
mieszkańców) nie mieli ze swoimi sąsiadami łatwego życia.
Żołnierze za kołnierz nie wylewali i często w pijackim amoku
zdarzało im się wszczynać rozróby a nawet dokonywać morderstw.
Normą też były kradzieże ziemniaków i żyta, czy notoryczne
plądrowanie całych wsi. W archiwach znaleźć można też opis
pewnego incydentu, kiedy to grupa radzieckich sołdatów wtargnęła
do wsi Auenfelde (obecnie – Przyjezierze), aby ukraść… krowę. Na pomoc
zrozpaczonej właścicielce zwierzęcia przyszli polscy żołnierze.
Niestety dogadać się z nietrzeźwymi agresorami nie szło, bo
Rosjanie na widok zbliżającej się „odsieczy” przywitali
Polaków gradem kul.
Radzieccy
oprawcy często robili nocne najazdy na wsie. Głównie po to, aby
spędzić miło czas w towarzystwie młodych i niestety -
niekoniecznie chętnych, dziewcząt. Gwałty na polskich kobietach
były prawdziwą plagą, nad którą zapanować się nie dało, a
pretekstów do kolejnych rajdów na wioski było bez liku. Ot, na
przykład można było wytłumaczyć się przed przełożonymi, że w
danej wsi ukrywają się Niemcy. I taki właśnie powód wymyślić
sobie mieli Rosjanie, którzy w stanie potężnego upojenia
alkoholowego, w 1946 roku odwiedzili położoną parę kilometrów od
Bornego Sulinowa wieś Krągi.
„No, Szkopy! Oddawać swoje dobra
władzy radzieckiej!” - ryknąć miał dowódca oddziału, podczas
gdy niosący miotacz płomieni, jeden z młodszych stopniem
mundurowych puścił ognistą smugę w stronę najbliższej chaty. Po
chwili rozsierdzeni, pijani w sztok, żołnierze zaczęli zaganiać
mieszkańców wsi do lokalnego kościoła. Uwadze agresorów umknął
jednak szesnastoletni chłopak, który przemknął się do stajni,
wskoczył na konia i pognał w stronę najbliższych koszarów
należących do Kołobrzeskiego Pułku Piechoty. Dowódca usłyszawszy
o tym, że Rosjanie opanowali całą wieś i planują spalenie ich
mieszkańców, natychmiast wydał polecenie wysłania do Krągów
odsieczy. I to nie byle jakiej! Oprócz polskich żołnierzy, w
kierunku wsi pędziły samochody, a nawet i kilka czołgów T-34.
Dotarłszy na miejsce, Polacy od razu otworzyli ogień do
nieprzyjaciela, dziurawiąc radzieckich oprawców niczym sito. Ci
oczywiście próbowali się bronić, ale byli tak bardzo nietrzeźwi,
że nie za bardzo im ta obrona wychodziła. Wkrótce w ruch poszły
też bagnety. Rosjanie nie mieli szans i rzucili się do odwrotu.
Szybko jednak przekonali się, że z drugiej strony nadciągał
kolejny polski oddział. Rzeź wziętych w dwa ognie sołdatów
trwała krótko -
300 członków Armii Radzieckiej zostało dosłownie
zmasakrowanych, a 60 trafiło do niewoli. Tymczasem po stronie
polskiej zginąć miało jedynie 16 osób.
Po
tym incydencie pozostałych przy życiu inicjatorów zadymy radzieccy
dowódcy ukarali zesłaniem do Azji, jednak chcąc przekuć swoją
kompromitację w namiastkę sukcesu, szczątki Iwana Poddubnego –
dowódcy pułku, który wtargnął do Krągów, złożono do grobu w
centrum Bornego Sulinowa. Postawiono mu też pomnik, a nawet nazwano
na jego cześć ulicę, tworząc tym samym legendę o dzielnym,
dwudziestoletnim żołnierzu, który poświęcił życie w walce z
polskimi bandytami.
Przyznajcie,
że brzmi to niczym mokry sen narodowca wychowanego na lekturach
treści z ultraprawicowych stron internetowych zawierających
„ukrywaną” przed nami prawdę oraz pseudohistorycznych książek
o dawnej potędze Lechistanu. I niestety, podobnie jak wspomniane
treści, także i ta, radośnie powielana, historia daleka jest od
prawdy. Smutne jest to, że wyjaśnienie zagadki grobu Iwana
Poddubnego może być znacznie bardziej przyziemne, niż chcieliby
tego zarówno rosyjscy, jak i polscy patrioci, którzy dostają
gęsiej skórki słuchając opowieści o męstwie swoich rodaków.
Aby
poznać najbliższą prawdzie wersję wydarzeń z 1946 roku,
skontaktowałem się z panem Dariuszem Czerniawskim – twórcą Izby
Muzealnej w Bornem Sulinowie i pasjonatem historii tego miasta.
Przedstawione przez niego fakty nie mają w sobie nic z podniosłości
opowieści snutych przez Rosjan, ani nawet cienia „rozmachu”
wydarzeń, o których przeczytać można na niezliczonej ilości
serwisów prowadzonych przez domorosłych miłośników niezłomnych,
polskich bohaterów.
Iwan
Poddubny, młody, odbywający służbę w Bornem Sulinowie, rosyjski
żołnierz, wraz z kolegami wybrał się na potańcówkę do
położonej po przeciwległej stronie jeziora Pile, wsi Dąbrowica.
Początkowo wszyscy bawili się kulturalnie, ale po jakimś czasie
wódeczka nieco mocniej zaszumiała w głowach sołdatów. Może
któryś chwycił za tyłek jakąś niewiastę? Może pokłócił się
z lokalnym osiłkiem? A może ktoś po prostu szukał zaczepki?
Grunt, że radosne tańce szybko zamieniły się w mordobicie. O
agresywnych gościach wsi powiadomieni zostali funkcjonariusze z
komisariatu w, znajdujących się rzut beretem od Dąbrowicy,
Krągach, którzy szybko dotarli na miejsce zadymy. W międzyczasie
Iwan oraz jego koledzy rzucili się w kierunku łodzi, którą
wcześniej przypłynęli z Bornego Sulinowa i usiłowali wrócić do
koszar. Funkcjonariusze widząc uciekających zbirów prawdopodobnie
nawoływali, aby ci zawrócili. Kiedy jednak zorientowali się, że
ich prośby nie zostały wysłuchane, zdecydowali się oddać kilka
strzałów w stronę łódki. Pech chciał, że jeden z pocisków
okazał się śmiertelny dla Poddubnego, a drugi ciężko ranił jego
kumpla. Ten ostatni wyzionął ducha parę godzin później.
Wieść
o dość niechlubnej śmierci żołnierza Armii Radzieckiej z rąk
Polaka mogła być wielką hańbą dla Mateczki Rosji, więc czym
prędzej uczyniono z Iwana Poddubnego, naprutego do nieprzytomności
rozrabiaki, bohatera, który zginął bohatersko poświęcając się
dla wyższych celów.
Przez blisko pół wieku jego grób oraz pomnik
znajdował się w centrum Bornego Sulinowa. Tuż przed oddaniem
miasta w ręce Polaków, Rosjanie odmalowali rzeźbę, a następnie
przenieśli ją, wraz ze szczątkami żołnierza, na położony w
lesie cmentarz. Prawdopodobnie obawiali się, że symbol waleczności
dzielnego, radzieckiego wojaka, może zostać rozebrany przez nowych
włodarzy tego miejsca. Słusznie więc uznali, że jedynym ratunkiem
dla wielkiej łapy dzierżącej pepeszę jest eksmitowanie jej do
„parku sztywnych”, bo przecież nikt nie ośmieli się dewastować
czyjegoś grobu! I mieli rację – słynny grób Iwana Poddubnego
można dziś obejrzeć na cmentarzu, gdzie spoczywają związani z 6
Witebsko-Nowogródzką Gwardyjską Dywizją Zmechanizowaną żołnierze
oraz ich rodziny, a także członkowie rosyjskiego garnizonu ze
Szczecinka. W latach 70. chowano już tam tylko dzieci rodzin
mieszkających w Bornem Sulinowie.
Zresztą do dziś na grobach tych maluchów zobaczyć można zabawki,
zostawiane tam przez ich najbliższych.
Czy
to cała prawda o „bohaterskiej” śmierci radzieckiego
męczennika? Na pewno nie! Szczegóły tej sprawy znajdują się
gdzieś w rosyjskich archiwach i przy odrobinie dobrej woli naszych
władz pewnie moglibyśmy skonfrontować treść tych dokumentów ze
strzępkami informacji, które posiada strona polska. Problem w tym,
że przy obecnych, dalekich od przyjaznych, relacjach z krajem
rządzonym przez Władimira Putina,
raczej możemy zapomnieć o
takich uprzejmościach.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą