Czasem mamy do czynienia z tak niedorzecznymi sytuacjami, że aż trudno uwierzyć, że mogą one być prawdziwe. W przypadku tych skarg na pracowników okazały się jednak w 100% prawdą.
Grupa bohaterów ucieka przed zmutowanym agresorem po mocno
niegościnnej dżungli. W pewnej chwili jeden protagonistów potyka
się i głupi ryj sobie rozwala. Leżąc półżywy na ziemi, mówi do
swoich kompanów: „Uciekajcie dalej. W moim stanie tylko będę was
spowalniał. No, już biegnijcie!”, a chwilę później ginie
wysadzając się petardą piccolo, przy okazji zadając rozjuszonej
bestii niemałe obrażenia. - To jeden z setek filmowych „klisz”
– schematów, które są obecne w kinie od długich dekad. Wszyscy
do tych motywów przywykliśmy, a większość z nas nawet ich nie
zauważa, bo są one niczym masło pomiędzy kromką chleba a
plastrem żółtego sera – dodatkiem, bez którego danie to nie
smakuje tak pysznie.
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, skąd pochodzą te
powtarzające się, utarte do bólu, oczywiste niczym sylwester z
Marylą, kinowe puzzle, to już spieszymy z małą pogawędką na ten
temat. Nawet najbardziej zakorzeniony w kinie motyw musiał mieć
przecież jakiś początek…
Ciastem w twarz
Toż to klasyka
slapstikowych gagów! Obrzucanie się ciastami, albo kończenie
dyskusji poprzez trzaśnięcie komuś wyrobem cukierniczym prosto w
facjatę, miało swój „złoty okres” w czasach kina niemego, a
stamtąd – jako forma upokorzenia lub kary wymierzonej osobie,
której nie do końca lubimy, płynnie przeszło do życia
publicznego. Podejrzewam, że trudno będzie zliczyć incydenty,
kiedy to jakiś sfrustrowany obywatel, na oczach kamer, „poczęstował”
znienawidzonego polityka ciastem.
Większość
kinomanów uważa, że początek tego gagu sięga przedwojennych
czasów, kiedy to na ekranie królował Flip i Flap. W 1927 roku, w ich filmie „The Battle of the Century” dochodzi do regularnej bitwy
na ciasta. Tymczasem pierwszy tego typu numer widzowie mogli już
oglądać w 1909 roku, czyli zaledwie kilkanaście lat po premierze
pierwszego filmu w historii! Produkcja ta nakręcona została w 1909
roku i nosiła tytuł „Mr. Flip”. W tym krótkim dziełku, pewna
kelnerka, nie mogąc znieść ordynarnych podrywów ze strony jednego
z klientów, chłodzi jego zapał ciastem ciśniętym mu w prosto w
wąsatą twarz.
Zombie i ich apetyt
na mózgi
Jak wiadomo pierwsze
pojawienie się powstałych z grobu, gnijących umarlaków z wielkim
apetytem na ludzkie mięso, miało miejsce w 1968 roku, kiedy to
George Romero nakręcił „Noc żywych trupów”. Mimo że
powstanie tego filmu dało początek dziesiątkom produkcji o bardzo
podobnej tematyce, a powłóczący uschniętą nóżką, zombiak
szybko dołączył do panteonu kinowych bestii, to dopiero
siedemnaście lat później ożywione zwłoki zasmakowały w ludzkich
mózgach. A to za sprawą pewnej… komedii.
Mowa o „powrocie
żywych trupów” - wdzięcznej produkcji w reżyserii Dana O’
Bannona. Twórca kontynuował wątek wyłażących z mogił
sztywniaków, jednak zrobił to z dużą dawką czarnego humoru i
dodał intrygujący motyw, w którym watahy umarlaków polują na
ludzi, aby spałaszować ich mózgi. Taka uczta pomaga im bowiem
okiełznać niemożliwy do wytrzymania ból, który towarzyszy
ożywionym zwłokom od momentu, kiedy te wypełzną z grobu.
Pociskowy taniec
Ach, westerny –
ten gatunek filmowy wypełniony jest dziesiątkami schematów, bez
których seans nie byłby kompletny. Awantury w „saloonach”,
pojedynki rewolwerowe, kurtyzany o wielkich sercach, bandyci
napadający na banki, pracownicy zakładów pogrzebowych dokonujący
pomiarów całkiem żywych jeszcze zwłok, Indianie zdejmujący
ofiarom skalpy, suche krzaczki smętnie toczące się po pustynnym
krajobrazie, główny bohater odjeżdżający w stronę zachodu
słońca… No i jest jeszcze słynny „pociskowy taniec”, czyli
scena, w której naczelny arcyłotr, chcąc zapewnić sobie trochę
rozrywki, strzela niewinnemu człowiekowi pod nogi zmuszając
nieszczęśnika do podskakiwania i unikania świszczących mu przy
stopach pocisków.
Skąd w kinie wziął się ten motyw? Ano z
pierwszego westernu, jaki to kiedykolwiek został nakręcony. Mowa o
mającej premierę w 1903 roku produkcji pt. „Wielki napad na
pociąg”. Można więc uznać, że wszystkie sceny „pociskowych
tańców”, które widzieliśmy w niezliczonej ilości westernów
(oraz w nieco sparodiowanej wersji - w trzeciej części „Powrotu
do przyszłości”) to rodzaj hołdu dla dzieła, które dało
początek całemu, niezwykle popularnemu, gatunkowi filmowemu.
Ucieczka sprzed
ołtarza
Motyw ten
szczególnie uwielbiany przez twórców komedii romantycznych, mimo
że najpopularniejszy film, z którego prawdopodobnie, skopiowano ten
element, był raczej obyczajowym dramatem niż prostą, zabawną
historyjką o miłości i wywołujących uśmiech na twarzy widza,
nieporozumieniach międzyludzkich. Mowa oczywiście o „Absolwencie”
z rewelacyjną rolą Dustina Hoffmana.
A jednak to nie
dzieło nakręcone w 1967 roku zapoczątkowało ekranowy trend do
przerywania ceremonii ślubnych i porywania panien młodych sprzed
ołtarza. Otóż pamiętna scena z „Absolwenta” ewidentnie
wzorowana jest na starszej od siebie o 43 lata... komedii romantycznej! W „Girl Shy”, niemym filmie, w którym główną rolę
zagrał arcymistrz leciwych, filmowych heheszków– Harold Lloyd. Grany
przez niego bohater zakochuje się w kobiecie, której wybranek to
kawał buca, a niewiasta zostaje zmuszona do poślubienia tyrana
wbrew własnej woli. Nieoczekiwanie, protagonista przerywa ceremonię
i uprowadza pannę młodą zupełnie nieświadomy tego, że sto lat
później na w co drugiej, debilnej komedyjce dla kur domowych pojawiać się
będzie dokładnie taki sam motyw.
Telepatyczne
krwawienie z nosa
Kiedy jeden z
filmowych bohaterów posiada zdolności telepatyczne lub inne, które
wymagają od niego zaangażowania wielkich pokładów mentalnych sił,
hollywoodzcy twórcy zwykli pokazywać taką osobę z bardzo skupioną
miną i strużką krwi cieknącą z nosa. Współcześnie schemat ten wykorzystywany
jest m.in. przez twórców genialnego „Stranger Things” –
serialu, który jest przecież hołdem złożonym kinematograficznym
dziełom z połowy lat 80. Krwawiące kichawy telepatycznych dziwaków
to właśnie jedna z „klisz” powstałych dokładnie w tamtej
epoce.
W 1984 roku
nakręcono np. ekranizację jednego z dzieł Stephena Kinga –
„Podpalaczkę”. Jako że trudno było dobrze przedstawić opisane
przez autora „małe krwotoki mózgowe”, które to
pojawiały się za każdym razem, gdy jeden z protagonistów wywołuje
pożary za pomocą niezwykłych sił własnego umysłu. Mark K.
Lester – reżyser filmu postanowił w bardziej dosadny sposób
pokazać obrażenia osoby, która zbyt intensywnie korzysta z tych
mocy. Słusznie uznał on, że najlepiej sytuację odda krew lecąca z nosa.
Jednak to nie w
„Podpalaczce” pokazano ten motyw, ale i w nakręconym parę lat wcześniej, dla wielu kultowym już filmie pt. „Skanerzy” w
reżyserii mistrza Davida Cronenberga. Tam, grupa telepatów planuje
zdobyć panowanie nad światem, dzięki swoim nadprzyrodzonym
zdolnościom możliwości manipulacji ludzkimi umysłami. I to tutaj
po raz pierwszy właśnie mentalnym wysiłkom bohaterów towarzyszy brudny kinol.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą