Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych LV

30 910  
4   9  
Zobacz więcej!Traumatycy wracają. Jak widać przeżyli Czaka. To wyczyn zważywszy na to, co wyprawiają. W ogóle - cud, że żyją. Zwłaszcza, że broń miotana i nie tylko miotana jest w ciągłym użyciu. Dziś kolejna porcja metod destrukcji zdrowia.

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o nie wypaczonej psychice odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...


TOPOREK

Było to roku pańskiego 1980, gorące lato, miałem wtedy 5 czy 6 lat, okres zabaw w Indian i Kowboi, braterstwa krwi - dla nie wtajemniczonych brało się kawałek szkła lub czegoś ostrego, nacinało się skórę w okolicach nadgarstków i łączyło się z nadgarstkiem kolegi, naciętego oczywiście w ten sam sposób. Tak stawaliśmy się prawdziwymi braćmi, ktoś kto nie żył w tamtych czasach, nie jest w stanie nawet uchwycić 1% klimatu tamtych dni.
Pewnego razu przechodziłem obok jedynego sklepu osiedlowego,  w którym było wszystko typowe mydło i powidło, czyli w tamtych czasach prawie nic, w zasadzie zaglądało się tam z przyzwyczajenia, taki mały rytuał. Wchodzę i widzę, wspaniały jednoręczny toporek turystyczny - oczywiście produkcji ZSRR, oniemiałem z zachwytu.
Już po chwili wszyscy byli na podwórku ze wszystkimi swoimi oszczędnościami, całą bandą około piętnastu 6-7 latków udaliśmy do sklepu. Nie uwierzycie ale udało nam się kupić całe 3 sztuki tego wspaniałego narzędzia, sprzedawca o dziwo bezproblemowo nam je sprzedał.
Szybko udaliśmy się w stronę pobliskiego lasu koło Aeroklubu Warszawskiego, który to był częścią Puszczy Kampinoskiej, w celu zbudowania szałasu i totemu. Toporki były cholernie ostre. Po wybudowaniu szałasu, doszliśmy do wniosku że trzeba je wypróbować rzucając, a przy okazji pokazać prawdziwą duszę wojownika, zabawa polegała na tym, że ochotnik siadał pod drzewem a zadaniem reszty było rzucaniem toporem w celu wbicia go nad głową delikwenta, przy pierwszym rzucie, toporek odbił się tępym końcem i uderzył kumpla – na szczęście - rękojeścią w głowę, nie chce myśleć co by było gdyby uderzył ostrą częścią. Stwierdziliśmy po paru rzutach – już bez pokazywania kto ma zimną krew – że toporki wspaniale rąbią, ale do rzucania się nie nadają.
 
Sprawa się rypła po kilku dniach gdyż jeden z nas wygadał się rodzicom co takiego porabiamy całymi dniami. Na nie szczęście jeden z toporków był ukryty u mnie w domu. Drogą dedukcji i perswazji toporki zostały skonfiskowane bardzo szybko przez nasze matki i używane to ćwiartowania świniaków na święta – oczywiście jak ktoś miał rodzinę na wsi i było co ćwiartować. Ja dostałem manto i szlaban na miesiąc, inni zresztą też, lasy doznały nielichego uszczerbku a sprzedawca osiedlowy opierdziel od 15 gniewnych matek,  boże jak mi wtedy było źle.

by Niezarejestrowany hagakure76

* * * * *

WIERTŁO

Otóż brzdącem małym będąc, zajmowaliśmy z rodzicielami, babcią (model wszystko-widzę-wszystko-słyszę) i siostrzyczką w wieku niemowlęcym apartament o dumnym symbolu M-2. Tata mój, jako zapalony majsterkowicz (a czasy były takie, że jak sam nie naprawiłeś, to mogłeś na hydraulika/stolarza/tapicera itp. do usr*nej śmierci czekać) posiadał mnóstwo nieużytecznego, popsutego (korbki-śrubki-gwożdziki-wiertełka), acz bezcennego dziadostwa... No właśnie, wiertełka. Odkąd pamiętam, zawsze marzyłem o takiej cudnej, mocarnej wiertarze w kształcie pistoleta, co by wiercić, budować, spawać i co mi tam jeszcze bujna wyobraźnia podpowiadała. Niestety... Mimo to, jako pełen werwy przyszły majster-złota-rączka, wziąłem pewnego dnia wiertełko i zacząłem, obracając je w malutkich dłoniach, wiercić małą dziurkę w ścianie. Szło super (cegła) wiec z każdym dniem otwór robił się coraz, ekhem, głębszy. Na szczęście (dla mnie) nikt specjalnie nie zwracał nań uwagi, a ja WIERCIŁEM.  Do momentu, aż nie natrafiłem na cos miękkiego. Jak się łatwo domyślić, spięcie z rozerwanych przeze mnie przewodów elektrycznych wywaliło korki w całym bloku, mnie wysłało na drugi koniec naszego pięknego M-2 (daleko nie poleciałem, hehe...), a moją matulę (tata był mniej skory do fizycznego karania swego pierworodnego. W końcu pierworodny) na wyprawę wokół mieszkania w poszukiwaniu narzędzia co by tego gówniarza zabić na miejscu. A ja? No cóż. Do dziś zanim wezmę się za JAKIEKOLWIEK remonty w domciu, sprawdzam gdzie są przewody/rury pradowo-gazowo-wodociągowe. 

by Pablo69lca

* * * * *

TAJEMNICZY OGRÓD

Będąc 5-letnim brzdącem bawiłem się często z kumplem z przedszkola na moim "tajemniczym ogrodzie" (gąszcz na gąszczu z tego prostego powodu, że nikt się nim nie zajmował). Na jego samym końcu stał stary, rozwalający się letni domek (niestety dla nas, zamknięty na klucz). Jako, że mieliśmy w sobie prawdziwego ducha poszukiwaczy i łowców przygód w jednym, postanowiliśmy, że i tak do niego wejdziemy. Nie wiem kto wpadł na ten pomysł, ale podstawiliśmy deskorolke (jedyna rzecz w pobliżu dzięki której byliśmy wyżej upragnionego celu) pod rozbitym oknem. Wszedłem na nią, a na mnie mój kumpel. Nie minęło parę sekund jak deskorolka sobie odjechała, ja zacząłem spadać, w miedzy czasie mój kumpel próbował się ratować  i zamiast o klamkę z nieszczęsnego okna zahaczył o kawałki szkła. Rozciął sobie rękę tak perfidnie, że aż mięso z niej zwisało. Chłopak (dziś też do grzecznych chłopców nie należy) doznał takiego szoku, że zaczął biec przez całe miasto do domu. Razem z rodzicami szukaliśmy go po śladach krwi żeby zawieźć go do szpitala.. Na szczęście skończyło się tylko na bliźnie na całym ramieniu.

by  Dzac3qq

* * * * *

POJEDYNEK NA ŁUKI...

Swego czasu ja i kumpel mój mieliśmy fioła na punkcie wszelkiego rodzaju ręcznie robionej broni białej. Zabawom tym towarzyszyły oczywiście równie częste co krwawe incydenty. Oglądałem kiedyś w telewizji film o turnieju strzeleckim w którym to łucznicy szyli do tarcz umieszczonych na piersi partnera. Tak więc bez zwłoki powiadomiłem o tym wiernego kolegę i przystąpiliśmy do zabawy. Nasze strzały były wykonane z drewnianych prostych gałęzi z wbitym w nie 3 - 4 centymetrowym gwoździem. A więc stanieliśmy 30 kroków od siebie, uzbrojeni w łuki i pełne kołczany strzał. Dla utrudnienia (albo jak kto woli ze względów, wątpliwego co prawda z perspektywy czasu, ale zawsze, bezpieczeństwa) każdy stał za drzewem i poczęliśmy szyć do siebie niczym bohaterowie mojego filmu. Gdy drzewa już mocno naszpikowane były, towarzysz mój niefortunnie nie trafił w pień i strzała utkwiła mi całą okazałością jej grotu w łydce. Na szczęście rodzice się nie dowiedzieli, ale do dzisiaj ciarki mnie przechodzą na myśl co by było gdybyśmy trafili jakiegoś młodszego od nas dzieciaka (których pełno tam biegało bo cała akcja toczyła się w osiedlowym parku). 

...RZUTKI...

Innym razem zakupiliśmy z Dzionem (to ten łucznik niezrównany) na jakimś odpuście korkową tarczę i komplet rzutek do niej (również zakończonych okazałym, błyszczącym gwoździem). Jako że tarcza szybko się rozsypała, za cel obraliśmy sobie fortece zbudowane przez nas piaskownicy. Zabawa polegała na obróceniu w gruzy budowli przeciwnika w jak najmniejszej ilości rzutów. Jedynym o czym nie pomyśleliśmy było to, że każdy stał za swoim dziełem i obserwował postęp destrukcji. Do dzisiaj nie wiem jak zdołał miotnąć tak rzutką, że trafił mnie prosto w podbródek. Ponoć bardzo zabawnie wyglądałem z rozszerzonymi do granic możliwości ze zdziwienia i strachu oczami i pomarańczową lotką beztrosko dyndającą na twarzy. Tym razem już dostaliśmy kilkutygodniowy szlaban na wspólne zabawy, a ja dodatkowo serię zastrzyków przeciwtężcowych.

...I PROCE.

Później przyszedł czas na proce. Proca jaka jest, każdy wie. Za to pociski do nich w moim i kumpla wykonaniu były już niecodzienne. Zwiedzając okolice osiedla natrafiliśmy na torowisko, wzdłuż którego wysypana była ruda jakiegoś metalu w postaci 1-2 centymetrowych kulek. Butelki to to świetnie rozbijało, ale każda zabawa szybko się nudzi, więc po kilku dniach niszczenia źródła zarobku miejscowych pijaczków postanowiliśmy wyruszyć na Polowanie. Polowanie miało się odbyć oczywiście w pełnym zarośli i tajemniczych kryjówek osiedlowym parku. Po kilkudziesięciominutowych poszukiwaniach zwierza którego mieliśmy upolować w końcu dojrzałem na niedalekiej gałęzi ptaszka. A więc wziąłem na cel, naciągnąłem gumkę z ładunkiem po sam policzek, puściłem i... Dzionu wbiegł na linię ognia.
Ogromne limo na twarzy myśliwego i kolejny szlaban.

DOMEK NA DRZEWIE

Gdy wszelkiego rodzaju łuki, kusze i proce już nam przeszły, postanowiliśmy zbudować domek na drzewie. Niestety ku wściekłości miejscowego proboszcza, gdyż za budulec służyły nam deski z ogrodzenia jego kościoła. Jako że na wybranym przez nas drzewie wisiały resztki domku skonstruowanego w zamierzchłej przeszłości, postanowiliśmy go najpierw rozebrać (bo spróchniały już mocno był) i dopiero wtedy zabrać się za właściwą budowę. Na wysokościach pracowaliśmy na zmianę, bo za mało było miejsca jeszcze aby dwie osoby miały  gdzie stanąć. Gdy przyszła moja kolej i uporałem się właśnie z wymontowaniem ze starej budowli dość sporych rozmiarów deski, bez dłuższego namysłu rzuciłem ją za siebie i krzyknąłem "leeeeci". Leciała niestety za krótko aby kumpel zdążył się zorientować co się dzieje i odskoczyć. Dostał w bark. Przerażony, że znowu go uszkodziłem, zacząłem szybko zbiegać po szczebelkach prowizorycznej drabinki. W pośpiechu nie zauważyłem gwoździa wbitego w pień przez naszych poprzedników i nadziałem się na niego kolanem. Spadłem na ziemie na szczęście z małej wysokości, ale oczywiście oprócz moich i jego siniaków szlabanu nie dało się uniknąć, a mnie kolejnej serii zastrzyków.

by Niezarejestrowany Silent86

* * * * *

ŚLIZGAWKA NA PARKIECIE

Będąc dziecięciem lat 6-ciu, wymyśliłem z kolegami w przedszkolu wspaniałą zabawę. Polegała ona na rozpędzaniu się i ślizganiu na kolanach po parkiecie. Jasnym jest, że zawody wygrywał ten, kto zajechał najdalej. Pewnego razu graliśmy na stołówce, ku uciesze dziewcząt. Źle wyliczyłem tor mego ślizgu i przyładowałem w narożnik stołu pań przedszkolanek. Lekko pęknięta czacha i obficie bryzgająca jucha przeraziły je tak, że karetka przyjechała już po 1,5 minuty. Skutki tej zabawy widać do dziś - blizna i zryta psychika.

by Jajczak

* * * * *

BUMERANG

Kiedyś, mając lat cztery lub pięć, zauważyłem jakąś dużą, metalową, i dla owego brzdąca jakim wówczas byłem, bardzo intrygującą listwę. Pobawiłem się nią chwilkę, i stwierdzając, że dosyć łatwo się zgina, pobiegłem z tym do sąsiada w moim wieku. Wspólnie ustaliliśmy, że można z tego zrobić bumerang. Nie znałem wówczas takich zwrotów jak aerodynamika, pęd czy opór powietrza, dlatego przyszło nam to tak łatwo. Zamierzyłem się i rzuciłem! Podziwiałem jego piękny sinusoidalny tor lotu, troszkę z zawiedzioną miną w stylu "dlaczego nie wraca do ręki?" aż do momentu, gdy półkilogramowa listwa uderzyła w czoło trzyletniej siostry kolegi. Krótko oceniłem sytuację (dziewczynka cała), i elokwentnie oznajmiając "uuuu." ze współczującym wyrazem twarzy, spokojnie oddaliłem się do swojego domu. Myślałem (baaardzo naiwnie), że nikt się nie dowie. Aż do momentu, w którym mama dorwała mnie z dosyć niezadowoloną miną i nie, nie tradycyjny księgotraumatyczny wpier..., (no kto to będzie czterolatka bił) tylko długa, pokrzepiająca rozmowa dydaktyczna. Po tym zdarzeniu jakoś długo nie miałem ochoty odwiedzać sąsiada.

by Phariseus

* * * * *

STARY A GŁUPI

PIECYK


Jakieś cztery lata temu wprowadzaliśmy się z rodzinką do nowego domu.  Jako, że mój ojciec prowadzi firmę budowlaną postanowił zająć się wykończeniem domu.  Było to późną jesienią. Mimo włączonego pieca w łazience było zimno. Powodem był nie uszczelniony komin od pieca grzewczego. Tatusiek raźno zabrał się do roboty. Wziął piankę i zaczął nią uszczelniać. Wtedy też włączył się piec. Gaz z butelki od pianki pierdyknął tak, że mieliśmy piękny, czarny sufit. Na szczęście ojcu się nic nie stało bo zdążył wskoczyć na czas do wanny.

by Vissenna

Traumatycy, wzywam Was! Opisujcie i wysyłajcie! Świat i strona główna Joe Monster należy do Was. Przeżyłeś traumatyczną przygodę i chcesz, aby świat się o niej dowiedział? Nic prostszego! Klikaj w ten linek i pisz!

Oglądany: 30910x | Komentarzy: 9 | Okejek: 4 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało