Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O tym jak Portugalka podrywała Nagato, a Czarka Pieczarka została jej dublerką

165 822  
1343   267  
W pewnym wieku niektóre rzeczy już się po prostu nie przytrafiają. Kiedy przeminą lata świetności (o ile takowe w ogóle były), człowiek patrzy na wiele zjawisk ze sporą dozą nieufności i najzwyczajniej w świecie nie wierzy, że, dla przykładu, seksowna dwudziestolatka może próbować go bezinteresownie uwieść.

A jednak. W San Francisco, pewna urokliwa Portugalka przypuściła na mnie hormonalny szturm. Z uwagi na to, iż zdjęć owej dziewczyny w zasadzie nie posiadam, o pomoc w rekonstrukcji zdarzeń, poprosiłem jedną z naszych najatrakcyjniejszych Bojowniczek, Monikę, znaną lepiej jako @Czarka_Pieczarka

Na potrzeby sesji, za sanfranciszkańskie krajobrazy posłużyły nam Łazienki Królewskie.

#1. Hostel Orange Village, 20 listopada, g. 10.29

Otwarłem drzwi do pokoju - w świetle okna zobaczyłem nieziemską sylwetkę.


- Cześć! – wyciągnąłem rękę - Szymon, Polska.
- Luisa, Portugalia – dziewczyna przytrzymała moją dłoń dłużej niż wypadało i uważnie mi się przyglądała – Na długo przyjechałeś?
- Trzy dni. Może cztery.
- Mhm… – widać, że coś kalkulowała w głowie – to łóżko jest wolne, te dwa zajmują jacyś Francuzi.

Zrzuciłem plecak i rozejrzałem się po pokoju.
- O, mamy łazienkę? Własny prysznic? – w hostelach raczej nie jest to standardem.


- Taaak, ale na korytarzu jest lepszy – Luisa oparła się o poręcz krzesła, eksponując… no, wiadomo co.


- Lepszy?
- Większy znaczy. Tutaj …mieści się tylko jedna osoba.
WTF? Chyba się przesłyszałem.

Uwinąłem się w pięć minut. Na wszelki wypadek ubrałem się jeszcze w kabinie. Wyszedłem, rozwiesiłem linkę między łóżkami i powiesiłem ręcznik do wyschnięcia. Sięgnąłem po buty.

- Wybierasz się gdzieś? – Portugalka wyglądała na rozczarowaną.
- The Haight, Przystań, park, most, Alcatraz… - zacząłem wyliczankę.
- Eee, so commercial. Może lepiej Castro?
„Cokolwiek to jest” pomyślałem.
- Sorry, ale mam raptem kilka dni i napięty plan.
- To zacznij od parku. Zresztą wiesz co, daj mi chwilę, pójdę z tobą.

#2. Golden Gate Park, 20 listopada, g.11.30


Zbudowany w latach ‘70 XIX wieku park Golden Gate (GGP), odwiedza rocznie ok. 13 mln osób, co stawia go na piątym miejscu wśród najczęściej odwiedzanych parków w USA. Ma kształt wydłużonego prostokąta o powierzchni 4,2 km2 (to mniej więcej tyle, ile zajęłyby dwa Księstwa Monako). Do głównych atrakcji GGP zalicza się m.in. muzeum de Younga, największe na świecie muzeum historii naturalnej, jeden z największych zimowych ogrodów (Conservatory of Flowers), a także ogród japoński.


Zwiedzanie zaczęliśmy od tego ostatniego.


Aby ocenić specyfikę i docenić urok parku (nie tylko GGP, ale jakiegokolwiek) potrzebna jest chociaż chwila na kontemplację. W każdym można znaleźć coś ciekawego, nietypowego...


lub podziwiać lokalnych oryginałów.


Trudno jednak ogarnąć wszystko, jeśli niemal cały czas się biegnie.
A’propos biegania.


Obecność Luisy zaczynała być lekko irytująca. Miałem ochotę po prostu pobyć sam.
- Nie obraź się, ale muszę iść do biblioteki i zejdzie mi tam z kilka godzin.
- Ale mieliśmy pokarmić wiewiórki.
- Innym razem. Zresztą tu nie wolno karmić wiewiórek. Na razie.
- …ale wiewiórki…



#3. Hostel Orange Village, 20 listopada, g. 19.40

Wieczorem zjawiłem się w pokoju. Francuzów jeszcze nie było, ale Luisa zdążyła wrócić. Siedziała na swoim łóżku i bawiła się smartfonem. Kiedy chciałem odwiesić rzeczy zgłupiałem. Obok moich koszul i kurtki, na wieszakach wisiała …portugalska bielizna.
- Sorry, ale to szafa na odzież wierzchnią, a nie salon Calzedonii.
- Linka między łóżkami się zerwała. Nie miałam gdzie tego powiesić.
- Ach, linka się zerwała? Alpinistyczny repsznur, wytrzymujący pół tony obciążenia, no pacz pani jaki pech…
- Zerwała się...
Nie chciało mi się tego komentować.
Luisa zmieniła temat.
- Widziałam, że masz nietypowy pokrowiec przy plecaku. To miecz?
- Treningowy.
- Mogę?
- Wolałbym nie…
Miecz jest stępiony (inaczej nie mógłbym go wozić po świecie), ale wciąż można zrobić nim krzywdę. Luisa obnażyła ostrze i z uwagą je oglądała.


- Wydawało mi się, czy mnie dzisiaj unikałeś?
- Możesz to schować?
- W parku. Sama zostałam.
- Możesz to schować i odłożyć, proszę…
Zzziiuuuu… ostrze zawirowało w portugalskich rękach. Dosłownie zawirowało, bo cholerny miecz się dziewczynie wysmyknął.
- Ups…
- Srups! Zaraz mnie coś trafi! Odłóż to proszę zanim komuś coś się stanie! – schowałem broń do szafy i poszedłem na miasto coś zjeść.


#4. Powell Street – Alcatraz – Fisherman’s Wharf, 21 listopada, 10.30

Następnego dnia postanowiłem wybrać się samemu do Rybackiej Przystani. Najszybciej można było tam dotrzeć albo tramwajem liniowym, albo …linowym. Cóż, być w San Francisco i nie przejechać się historycznym wagonikiem?

https://www.youtube.com/watch?v=NbOlC_SdI14

Kiedy dotarłem na pirs 33 z którego odpływają promy do Alcatraz, błogosławiłem Jeroma którego poznałem na Hawajach, a który bezwzględnie polecił mi abym zawczasu zrobił rezerwację w Internecie. Biletów w kasach nie było na kilka dni naprzód. Zresztą o Alcatraz będzie kiedy indziej, to temat na osobny wpis.


Wracając z rejsu, przeszedłem się po nabrzeżu z którego wypływają promy - Fisherman’s Wharf. Mogłem się z Luisą nie zgadzać w wielu kwestiach, ale z tym miała rację – dawno nie widziałem tak skomercjalizowanego i w sumie dość kiczowatego miejsca.

https://www.youtube.com/watch?v=DUvattWABNU&featur...

Chociaż widoki, jak zresztą niemal w całym północnym San Francisco, urzekały.


#5. Hostel Orange Village, 21 listopada, g. 18.00

Kiedy wróciłem do hostelu było już ciemno. Po otwarciu drzwi zauważyłem, że łóżka nr 1 i 4 są puste, Luisa zaś leżała na swoim, ubrana w… no powiedzmy, że w ogóle w coś. Plecak, który trzymałem w ręku, upadł na podłogę. Razem ze szczęką.


- Co to ma znaczyć?
- Daniel i Philippe wyjechali – Portugalka się przeciągnęła. - Chyba zostaliśmy sami.
- Taa, widzę.
- …
- …

I zapadła taka niezręczna cisza…
Jakby tu zacząć?
- Kim z recepcji mówiła, że za chwilę na dole będzie darmowa pizza.
- Że co? Teraz chcesz iść?
- Słuchaj, pochodzę z Poznania, a to taka Szkocja tylko trzy razy bardziej. Jak słyszę „darmowa pizza” to wychodzi ze mnie Janusz.
- Jaki Janusz? Teraz? Heloł! Oni wyjechali! A ja…

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Luisa dała nura pod pościel, a w progu stanął osobliwy duet.
- Woong, Korea.
- Yossi, Izrael.
- Jezu… - mruknąłem.
- To od nas – Yossi się uśmiechnął, Luisa wyjrzała spod kołdry.
Przedstawiliśmy się. Zaburczało mi w brzuchu.
- Na dole czeka darmowa pizza.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać, chłopacy od razu byli gotowi do wyjścia.
- Idziesz z nami? – Koreańczyk zerknął pożądliwie na Luisę, która wyraźnie straciła humor.
- Nie jestem specjalnie głodna, ale smacznego.


#6. Hostel Orange Village, 21 listopada, g. 22.00

Po imprezie w saloniku zostało raptem kilka osób. Totalne multi-kulti, brakowało tylko pingwina, a wszystkie kontynenty miałyby swoją reprezentację. Jako, że był z nami Yossi, a wśród gości znajdował się Naseer (lub Nasim) z Egiptu, draka wisiała w powietrzu. Nic bardziej mylnego – czekała nas serdeczna rozmowa i ciekawa dyskusja, zakończona wspólnym oglądaniem Fluffiego. Tak, odcinka o wizycie komika w Arabii Saudyjskiej.

https://www.youtube.com/watch?v=9kzVXyi_MQY&featur...

Yossi, Woong i ja wróciliśmy koło północy. Kiedy z lękiem otwierałem drzwi, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to uprzątnięte rzeczy Portugalki. Jezu, wyjechała! Nareszcie!

Zaraz, zaraz... Nie tak szybko. Kiedy podszedłem do swojego łóżka zobaczyłem napisaną przez Luisę niewielką kartkę.
Podchody się skończyły.
Propozycja była napisana wprost, bez owijania w bawełnę.
Desperacja – level master.


Już miałem ów świstek wyrzucić, kiedy wpadłem na pomysł, żeby całą historię opisać. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie zrobiłem Luisie żadnych zdjęć, a taka opowieść będzie wymagała odpowiedniej oprawy wizualnej. Pomyślałem, że albo odezwę się na adres z karteczki, albo znajdę w Polsce godną dublerkę. Jak się pewnie domyślacie, zwyciężyła opcja numer dwa.


#7. Epilog

Zasadniczo cała historia wydarzyła się naprawdę. Zgadza się i San Francisco, i hostel, i historyjki. Ba, nawet Portugalka jest prawdziwa, a jej imię poddałem jedynie lekkiej modyfikacji.
Jednak jak napisałem na wstępie, w pewnym wieku takie historie się nie przytrafiają, więc faktycznie jeden detal zmieniłem.
Otóż Luisa nie była ani tak śliczna jak Monika, ani zgrabna, ani, szczerze mówiąc, w ogóle jej nie przypominała. Cóż, tu rzeczywiście trochę poniosła mnie wyobraźnia…



Luisa miała naprawdę na imię …Luis i była, czy raczej był, „tęczowym” Portugalczykiem, który z jakichś niezrozumiałych powodów upatrzył mnie sobie na ofiarę.

Cholera, naprawdę jestem tolerancyjny, ale mimo wszystko sam mam tak większościową orientację, że bardziej nie można (nawet serek jem heterogenizowany). Tymczasem w czasie całego wyjazdu, różne "tęczowe misie" próbowały mnie zaczepiać w sześciu krajach na trzech kontynentach, a odpowiedniki Czarki_Pieczarki, cholera, jakoś ani razu.

Co robię nie tak?

************************************

Chciałem bardzo serdecznie podziękować Monice za pomoc w realizacji tego pokręconego planu. Świetna, zabawna i urocza z Ciebie dziewczyna.


Jeśli chcielibyście poznać rozbudowaną wersję tej historii, zobaczyć jak naprawdę wyglądał(a) Luis(a), jak wyglądała owa szafa z bielizną, a może po prostu obejrzeć więcej zdjęć Moniki, to zapraszam TUTAJ.

Przypominamy o nowej polityce komentarzy.
53

Oglądany: 165822x | Komentarzy: 267 | Okejek: 1343 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało